Prawie śmiertelne porażenie prądem podczas gry na koncercie.
Jak zagrałem koncert na „elektrycznej 230 volt” gitarze.
Mamy Nowy Rok 2018, styczniowy bezśnieżny poniedziałek,
zaliczyłem lotnisko, a później na nóżkach wpadłem na Dębowiec dla treningu - trzeba
nabrać kondycji na nartki bo być może spadnie śnieg tej „zimy”.
Po powrocie pomyślałem sobie że trzeba coś napisać moim
dzienniku i tak 51 lat temu dokładnie 1 maja
1966 roku to była niedziela,
mieliśmy z Januszem Gibnerem i Józkiem Kumorkiem zagrać koncert gitarowy w parku Włókniarzy który to park dzisiaj
nazywa się imieniem Adama Mickiewicza.
Ale ad nova. Skąd u mnie muzyczne zainteresowania, bo o
zdolnościach trudno mi wyrokować. W piątej, szóstej i siódmej klasie szkoły
podstawowej nr 4 w Bielsku-Białej oprócz zajęć w ramach „uzupełniania” wykształcenia
poświęcałem się modelarstwu i grze na pianinie. Modelarstwu z własnej woli, zaś
według mojej mamy miałem zostać pianistą, dodam że słynnym, co spotykało się z
mojej strony z bardzo dużymi oporami. Tato Antoni grał na skrzypcach, mama
Jadwiga zaś na pianinie, konkretnie na czechosłowackim przedwojennym Hansmannie,
który aktualnie po wielu podróżach osiadł w Zamku Książąt Sułkowskich, a
konkretnie w Piwnicy Zamkowej.
Tak bywa na koncertach w Piwnicy Zamkowej.
W 2015 roku Piwnicy Zamkowej Zamku Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej miał miejsce koncert muzyków z Bostonu, wspólnie z jazzmanami z Polski. Bronek i Oskar Suchankowie zagrali wspólnie z pianistą Piotrem Matusikiem. Podczas jam session na pianinie zagrała Kasia Pietrzko, kontrabas opanowała doskonale Kamila Drabek, a na perkusji zagrał Oskar Suchanek.
Poniżej link do filmiku z tego wydarzenia muzycznego:
Rodzice po pracy grali w zespole w Klubie PSS Społem na placu Wolności w Bielsku-Białej. Więc grać musiałem i ja. Mój starszy brat był już poza zasięgiem wpływów mamy, bo zdobywał zawód weterynarza, ale o tym w innym dniu dziennika. Bielska Szkoła Muzyczna miała Ognisko, do którego pomimo moich oporów mama mnie zapisała w podstępny sposób. Pamiętam ten dzień jak dziś – wiesz Wojtek musimy iść do szkoły muzycznej odebrać pieniądze które tam wpłaciłam. Tyle. Poszliśmy, mama kazała mi czekać na korytarzu, weszła do jakiegoś pokoju i po chwili wyszła i rzekła stanowczo – musisz wejść do tego pokoju i wykonać polecenia pani tam czekającej, ale staraj się, bo inaczej nie oddadzą mi pieniędzy. Wszedłem, usiadłem za fortepianem, pani stukała w klawisze i kazała mi powtarzać. Wystraszony do granic powtarzałem. Wreszcie powiedziała bym wyszedł i poprosił mamę. Zadowolony opuściłem salę męczarni i mama weszła. Za chwilę wyszła uradowana i powiedziała – synku zdałeś i jesteś przyjęty do Ogniska ! Jakby mnie piorun trzasnął. Zwrotu pieniędzy nie będzie, a za to będę godzinami ćwiczył w domu wprawki, gamy, Szkołę Czernego, później muza poważna, a ja miałem w głowie jazz i muzykę słuchaną w radiu na falach średnich Radio Luksemburg. Pani Barbara Nowakowska przez trzy bite lata starała się zrobić ze mnie pianistę. Wreszcie ja wygrałem, bo nadszedł koniec podstawówki i nadszedł czas Technikum Mechaniczno-Elektrycznego, gdzie trafiłem na chyba najtrudniejszy Wydział Elektryczny. Na kontynuowanie dalszej nauki gry na pianinku już nie było czasu. Tak nabywając wiedzę techniczną dalej nocami słuchałem radia Luksemburg. Do Hansmanna siadałem rzadko, dopiero kilka lat później podczas pracy w bielskim Studio Filmów Rysunkowych na zasadzie relaksu.
Taki jam z udziałem Bronek Suchanek, Piotr Matusik i Oskar Suchanek |
Na pianie Hansmann zagrała Kasia Pietrzko. |
Pianinko Hansmann w Piwnicy Zamkowej z Zamku Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej. |
Tak bywa na koncertach w Piwnicy Zamkowej.
W 2015 roku Piwnicy Zamkowej Zamku Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej miał miejsce koncert muzyków z Bostonu, wspólnie z jazzmanami z Polski. Bronek i Oskar Suchankowie zagrali wspólnie z pianistą Piotrem Matusikiem. Podczas jam session na pianinie zagrała Kasia Pietrzko, kontrabas opanowała doskonale Kamila Drabek, a na perkusji zagrał Oskar Suchanek.
Poniżej link do filmiku z tego wydarzenia muzycznego:
Rodzice po pracy grali w zespole w Klubie PSS Społem na placu Wolności w Bielsku-Białej. Więc grać musiałem i ja. Mój starszy brat był już poza zasięgiem wpływów mamy, bo zdobywał zawód weterynarza, ale o tym w innym dniu dziennika. Bielska Szkoła Muzyczna miała Ognisko, do którego pomimo moich oporów mama mnie zapisała w podstępny sposób. Pamiętam ten dzień jak dziś – wiesz Wojtek musimy iść do szkoły muzycznej odebrać pieniądze które tam wpłaciłam. Tyle. Poszliśmy, mama kazała mi czekać na korytarzu, weszła do jakiegoś pokoju i po chwili wyszła i rzekła stanowczo – musisz wejść do tego pokoju i wykonać polecenia pani tam czekającej, ale staraj się, bo inaczej nie oddadzą mi pieniędzy. Wszedłem, usiadłem za fortepianem, pani stukała w klawisze i kazała mi powtarzać. Wystraszony do granic powtarzałem. Wreszcie powiedziała bym wyszedł i poprosił mamę. Zadowolony opuściłem salę męczarni i mama weszła. Za chwilę wyszła uradowana i powiedziała – synku zdałeś i jesteś przyjęty do Ogniska ! Jakby mnie piorun trzasnął. Zwrotu pieniędzy nie będzie, a za to będę godzinami ćwiczył w domu wprawki, gamy, Szkołę Czernego, później muza poważna, a ja miałem w głowie jazz i muzykę słuchaną w radiu na falach średnich Radio Luksemburg. Pani Barbara Nowakowska przez trzy bite lata starała się zrobić ze mnie pianistę. Wreszcie ja wygrałem, bo nadszedł koniec podstawówki i nadszedł czas Technikum Mechaniczno-Elektrycznego, gdzie trafiłem na chyba najtrudniejszy Wydział Elektryczny. Na kontynuowanie dalszej nauki gry na pianinku już nie było czasu. Tak nabywając wiedzę techniczną dalej nocami słuchałem radia Luksemburg. Do Hansmanna siadałem rzadko, dopiero kilka lat później podczas pracy w bielskim Studio Filmów Rysunkowych na zasadzie relaksu.
Zdjęcie późniejsze w pracy w bielskim Studio Filmów Rysunkowych. |
Lata sześćdziesiąte to wspaniały rozkwit muzyki
młodzieżowej, wystarczy że wspomnę
Beatlesów, The Who, Bee Gees, The
Monkees, Beach Boys, a w Polsce np. Czerwono-Czarni, ABC Andrzeja
Nebeskiego, No To Co, Blackout, Trubadurzy,
Skaldowie.
Koncert zespołu ABC Andrzeja Nebeskiego |
Dużą popularnością cieszyły się różnego rodzaju kluby młodzieżowe,
Kluby Ruchu w których uczyliśmy się grać w szachy, brydża, ale także słuchaliśmy muzyki bądź to z płyt
winylowych czy z radia Luksemburg. Zamarzyła mi się gra na gitarze. Ale skąd ją
zdobyć, ja uczeń, brak kasy, ale już miałem jakąś wiedzę w temacie elektroniki,
a pomagały mi w tym wspaniałe wydawnictwa jak Młody Technik, Horyzonty
Techniki. w połowie lat sześćdziesiątych postanowiłem zrobić gitarę elektryczną do ćwiczeń. Słowo stało się
ciałem, mój sąsiad stolarz pan Dzida według mojego rysunku wyciął z dechy
kształt gitary, obróbkę dokładniejszą jako modelarz lotniczy wykonałem
sam, progi wykonałem z drutu
miedzianego, naciągi strun i resztę elementów gdzieś zdobyłem z rozbitej
akustycznej gitary. Sam zmajstrowałem przystawkę piezoelektryczną i umieściłem
ją pod strunami. Nadszedł czas próby, podłączyłem kabelek do wejścia adapterowego
w radiu chyba Domino i usłyszałem
pierwszy dźwięk mojej własnoręcznie wykonanej gitary. Później w tajemnicy przed
rodzicami nauka gry, która szła opornie z braku materiałów i nauczyciela.
Moim kolegom
uczęszczającym do Klubu Kluski przy ulicy Batorego zamarzyło się stworzyć
zespół gitarowy. Ale moja samoróbka nie
nadawała się do poważniejszych zadań. Mój brat studiował wtedy na WySRolu we
Wrocławiu ( Wyższa Szkoła Rolnicza). Wśród międzynarodowej braci
studenckiej znajdował się Czechosłowak, który też grał na gitarze. Postanowił mi
pomóc, stwierdził że kupi mi w Czechosłowacji gitarę elektryczną ale muszę mieć
kasę. Dorabiałem już wtedy w rodzinnym garażu naprawiając z kolegami Zabdyrem, Cholewą motocykle
a czasami również samochody. Tak więc naraz nadeszła informacja z Wrocławia, że
piękna gitara Jolana Star jest już w akademiku na Placu Grunwaldzkim. Wsiadłem
w pociąg i stuk stuk, stuk stuk do Wrocka. W akademiku wymiana kasy na cudowną
gitarę i oczywiście studenckim zwyczajem trzeba było oblać Jolankę, by się
dobrze spisywała. Miałem wracać kilka godzin później nocnym pociągiem do
Bielska-Białej, więc Czech sznurem przywiązał do mnie gitarę, dodatkowo owijając
szyję, jako pewnik że nikt mnie nie okradnie gdybym zasnął. Udało się dojechać
do Bielska z gitarą nie udusiwszy się zaciskającą się od ciężaru gitary pętlą
na szyi. I zaczęły się ostre ćwiczenia w domu Janusza na ulicy Tetmajera. Niedoścignionym
wzorcem dla nas była grupa The Shadows. Oto przykład -
The Shadows - Apache (1960)
W klubie używaliśmy polskich wzmacniaczy Luna. Wejście do wzmacniacza jak i końcówka kabla
mojej czeskiej gitary Jolana Star było prawie identyczne jak wtyczka i gniazdo
sieciowe 220 V.
Wzmacniacz Luna. Mój model miał gniazda wejściowe po lewej stronie. Między gniazdami nie ma wcięcia na "płaskowniczek". |
Między bolcami w oryginalnej wtyczce Jolany był płaskowniczek,
który uniemożliwiał włożenie wtyczki do gniada 220 Volt. Jednak Luna nie miała
tak ja czeski wzmacniacz wcięcia na ten
płaskowniczek, więc pozostawało go usunąć i tak zrobiłem i wszystko „grało” ale
do czasu, kiedy 1 maja władze miasta chciały ubarwić pierwszomajowe
uroczystości koncertem naszego zespołu.
Po raz pierwszy mieliśmy zagrać na wolnym powietrzu, w parku,
na scenie. Nasze wzmacniacze Luna, nie nadawały się do gry na wolnym
powietrzu z ich małą mocą. Władze wyszły problemowi z nagłośnieniem
naprzeciw i samochód ze sprzętem zabezpieczała Poczta Polska. Wreszcie nadszedł
czas na nasz koncert. Autobusem klubowym
podjechaliśmy do parku. Samochód Żuk z
plandeką przykrywająca część towarową że sprzętem już był. Zasilanie sprzętu w aucie było z linii 220
volt obok przebiegającej. Muszę dodać, że miejsce koncertu było tuż nad
brzegiem rzeki Biała niedaleko kortów tenisowych. Dodatkowo dzień wcześniej
padał deszcz i było mokro. “Operator”
sprzętu wzmacniającego nie widoczny dla nas siedział w aucie zasłonięty
plandeką. Obok sceny zaczęli się
gromadzić ludzie żądni muzyki młodzieżowej, zjawiły się władze i czas było
zacząć koncert. Jeszcze tylko króciutka próba sprzętu na ziemi obok sceny i
mieliśmy wystąpić. Józek podał do wnętrza auta zasłoniętego plandeką moją
końcówkę kabla i tu niespodzianka. Uderzyłem w struny a głośniki nie wydały
żadnego dźwięku, ja też… porażony prądem z dłońmi zaciśniętymi na
strunach gitary w śmiertelnym uścisku, przewróciłem się na plecy na ziemię.
Pamiętam to tak - jakaś straszna siła przewróciła mnie na plecy.
Ktoś ciągle na klatce piersiowej dokładał płyty chodnikowe zgniatając mnie i uniemożliwiając
oddychanie. W uszach panowała straszliwa cisza przerywana coraz wolniejszym biciem serca. W oczach kompletna ciemność. I
ta kompletna bezradność… Śmierć nadchodzi nieubłaganie !
W końcu z wykształcenia zawodowego jestem energetykiem, więc
czułem porażeniowego bluesa.
Po pierwszych chwilach dezorientacji koledzy z zespołu
kompletnie zaskoczeni tak samo jak władze miasta Bielska-Białej i zebrani fani
widząc leżące na ziemi moje drgające ciało ściskające gitarę zaczęli krzyczeć -
wyjąć wtyczkę, ale operator nie
reagował. Wreszcie Józek wyrwał kabel i
mnie “puściło”. Musiałem zrobić nieciekawe wrażenie, bo mnie zanieśli do
autobusu i nieprzytomnego zawieźli do szpitala przy ulicy Wyzwolenia. Strażnik
nie wpuścił tej autobusowej wycieczki na teren szpitala, więc koledzy mnie
wnieśli na ramionach do izby przyjęć. Nie wiem jakie działania podjęli lekarze,
ale jestem im bardzo wdzięczny za świetnie wykonaną robotę przywracającą mnie
do życia ! Pobyt w szpitalu świetnie mi poprawił zdrowie i humor. Lekarze nadali mi ksywkę “gitar l’amour “
hahaha. Leżałem na sali wieloosobowej, z chorymi po amputacji nóg, nowotworami. Było to dość traumatyczne przeżycie, ale mnie wracającego z "tunelu" nie robiło wrażenia, nawet wtedy gdy któryś z pacjentów odszedł w niebiosy, a szpitalny cieć prosił mnie o pomoc w wyniesieniu zwłok nieboraka do kostnicy, jako że byłem jedyny w miarę sprawny.
Gitarze nic się nie stało.
Na opuchniętych dłoniach pozostały ślady poparzeń od strun i gniazda
wibrato.
Po jakimś czasie okazało się że właściwy operator pocztowego
sprzętu miał ślub, więc poprosił kolegę o zastępstwo wyposażając go dodatkowo w
weselną gorzałkę …
No cóż, po takim
doświadczeniu gitara poszła na wieczną odstawkę, a wróciła miłość do pianinka, dużo bardziej bezpiecznego, o ile się go nie próbuje elektryzować.
To była mocna dawka adrenaliny !
Pozdrawiam w zdrowiu energetycznym Wojtek Gorgolewski gorgol
Komentarze
Prześlij komentarz